4.12.18
L'archipel du Frioul
Na początek wyprawy wyjście z metra i zapach ryb, świeżo złowionych - jedyny!
Niezłych rozmiarów tuńczyk, jak się potem okazało, leżał sobie na straganie i błyszczał w słońcu.
Więc musiałam zatrzymać się na chwile w biegu na statek, innego wyjścia nie było, i ufocić.
Pięć minut przed odpłynięciem zdążyłam jeszcze na spokojnie kupić bilet.
I wyjaśnić panom z obsługi, po cóż też wybieram się na wyspy Frioul.
Właśnie, przecież to nie jest oczywiste :)
Niebo bezchmurnie błękitne, twarz w słońcu, tylko ten diesel... Jak to powiedzieć...Ekologiczny to ten prom nie był. A jak przyspieszył... to fale były ładne z tyłu.
Nawet nie zauważyłam, a już mijaliśmy zamek If.
Po wyjściu udałam się od razu w stronę plaży, odkrywając po drodze Calanque de Morgiret. Czyli to, czego na siłę szukałam dnia poprzedniego - przyszło do mnie niejako tak od niechcenia. (Koniecznie chciałam znaleźć się na dole jednej z tych fiordowych zatoczek).
Wreszcie udało mi się dotrzeć na plażę, po tym jak minęłam opuszczone budynki w dolinie i nadmorską ścieżkę, gdzie spotkałam się z mewą na skale.
Kolor wody jak na zdjęciach! Nareszcie. Cała w tym zasługa słońca. A ponieważ zatoczka osłonięta była od wiatru, niewiele myśląc, postanowiłam się wykąpać!
I była to bardzo dobra decyzja.
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
No hay comentarios:
Publicar un comentario