21.1.16

جمهوری اسلامی ايران

Nocny przyjazd z lotniska, jeszcze z niedowierzaniem, że wydanie wizy było tylko formalnością. Rano w południe po nocy na twardej podłodze pierwsze zetknięcie z rzeczywistością teherańską. Pierwsze kroki...bazar tchnący spaliną, harmider i wszechobecny tłum, ale w tym wszystkim jakiś nasz zachwyt innością i bliskowschodnim chaosem. Ambasada, wiadomo która, po zapadnięciu zmroku.


Khayyam House, ale że jakiś poeta? Poeci w ogóle?

Następnego dnia konkretny cel: Tochal, البرز, Alborz.
Nasz pierwszy asz, na śniadanie, dlaczego nie. Tajrish, jako miejsce w Teheranie jakieś takie sympatyczniejsze?
(Jeśli można stwierdzić to w przeciągu minuty wsiadając do taksówki).

Góry, tak, góry! I wzniesienie się ponad smog, na szczęście. Zima, w jednym oka mgnieniu. Dłuższy przystanek na stacji środkowej kolejki, aby znowu stwierdzić, że prawdziwa kawa jest towarem mocno deficytowym. Przede wszystkim jednak, by popatrzeć na łańcuchy szczytów, tudzież z drugiej strony milionowe miasto u stóp, za wieczną mgłą spalin. Lub by po prostu wystawić twarz do słońca.

W kolejce do kolejki spotkanie z Aptekarzem, które zakończyło się zaproszeniem do jego domu, gdzie zebrała się cała rodzina, aby nas podjąć :)


No hay comentarios:

Publicar un comentario