Pisze w pospiechu, ale jesli tego nie zrobie, to pewnie zdarzy sie jak zwykle, ze nie uzupelnie pozniej...
Niebo nad Atenami bylo szare, a jednak nie zrazilo nas to do proby spaceru w rejonach wioski olimpijskiej, decydujac w koncu ze wloczenie sie po deszczu miedzy bialymi siatkowymi konstrukcjami nie jest najlepszym pomyslem, po czym wrocilysmy do centrum (Monastiraki), gdzie dalam upust swoim nalogom (jaka to przyjemnosc obcowac z ladnymi rzeczami!!!).
Po smacznym obiedzie w milym towarzystwie pojechalysmy w miejsce okropne, elitarne osiedla Aten, pelne drogich sklepow i miedzynarodowych marek, ale z taka perelka jak sklep ze slodyczami, gdzie sprobowalam nareszcie slodkosci (cos w rodzaju baklava i ...) jakze innych i nieublaganie kalorycznych.
Slonce i deszcz, deszcz i slonce, na zmiane, rownoczesnie, co chwile...
Te chmury po/przed deszczowe, ciemne i swiatlo popoludniowego slonca na ich tle...
Athens by night w okolicach Akropolu *prawie* samotnie.
Wieczorem wspinaczka na Lykavittos, tradycyjnie. Zaczynam przyzwyczajac sie do miasta i nawet miec w nim ulubione miejsca!
Rozswietlone Ateny u stop, Gruzini, zapraszajacy do picia z nimi wodki, grupa szkolna z Italii wspinajaca sie na drzewa, absurd jakze realny...
Signomi, signomi...
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
No hay comentarios:
Publicar un comentario