29.5.07

Sztuka ogolnodostepna

W ramach akcji KunstOffen in Sachsen wloczylam sie od atelier do atelier w trakcie przedluzonego weekendu (poniedzialek byl wolny - Pfingsten).
W poszukiwaniu kolejnych adresow pracowni malarskich czy warsztatow tworcow wszelkiego rodzaju odkrylam niesamowite miejsca w Dreznie i przyznaje, ze zaczynam sie powoli emocjonalnie z tym miastem zwiazywac, co wydalo mi sie przez moment nawet niebezpieczne....

Zaczelam od miejsca taneczno-malarskiego, ktore okazalo sie bardziej malarskie niz taneczne: pani architekt interesujaca sie tancem w formie wszelakiej wynajela maly sklepik w okolicy niezbyt ciekawej (lata 50te dookola, puste, straszace wybitymi szybami kamienice, a obok mieszkania, ale lagodnie powiedzmy malo elitarna okolica). Szukanie miejsca tego bylo troche jak zabawa z dziecinstwa w podchody - podany na ulotce adres okazal sie byc pustym odrapanym lokalem, z informacja, ze wystawa znajduje sie 100m dalej w lewo - a wyobrazalam sobie po opisie, ze bedzie to przytulny sklepik z towarami indyjskimi. Rozmowa z pania architekt byla dosc ciekawa, o tym co i jak sie buduje/odnawia w Dreznie (z akcentem na Semperoper i Frauenkirche). Co do obrazow - marzycielskie spojrzenie na Wenecje - bazylika sw. Marka jak z pastelowego snu...
Nastepnie udalam sie (a bylo juz ciemno) w okolice uroczo okreslana jako tereny przemyslowe. Kierowalam sie wg mapy, myslac, ze natrafie na uczeszczana droge, ktora okazala sie ciemna uliczka w poblizu klubu nocnego...ale smialo wmaszerowalam w nia, bladzac miedzy starymi poprzemyslowymi budynkami, torami kolejowymi i innymi barakami, a jeden z nich okazal sie byc Verzahnungsfabrik - czyli stara fabryka zebatek (???) gdzie rozni artysci rekodziela sobie pracuja i zyja w swego rodzaju komunie :) Zwiedzilam pomieszczenia wystawowe, usmiechajac sie nad instalacja przedstawiajaca kobiete z telewizorem zamiast glowy siedzaca na stercie zniszczonych komputerow... i zastanawiajac, jak dobrze bawia sie ludzie tworzacy tego rodzaju eksponaty, widzac np. hustawke umocowana u sufitu i wsluchujac sie w interesujace dzwieki chilloutowe dobiegajace z innych pomieszczen. W nastepnej hali podgladnelam panow wytwarzajacych witraze, natomiast w wystwie kolejnej zauroczylo mnie kilka czarnobialych zdjec - ciesze sie, ze jeszcze moga mnie zdjecia zaskoczyc...ze jeszcze mozna dobre zdjecia zrobic...ze nie wszystko musi byc powtorka....cyfrowa....liczy sie pomysl i swieze - inne - spojrzenie na to co znane i codzienne....piekne poczucie nadziei na - moze cos wlasnego kiedys w tej materii...
Taa..a potem siedzacy przy stoliku na zewnatrz "artysci" zaprosili mnie, abym sie przysiadla i tak, pod gwiazdami, odbylismy mila pgawedke o wszystkim i o niczym, ale raczej nie o sztuce. O Polsce (na ktora wszyscy tutaj inaczej reaguja niz w Hesji!), o Dreznie, o tym co robimy i kim jestesmy...I tutaj uwaga: swietnie sie czuje, mowiac o tym co robie obecnie - dobry znak???

I to byla sobota.
Niedziela ropoczela sie upalnie, a potem byly burze. Zajelam sie nieco swoim grzesznym cielskiem, probujac uprawiac jogging i plywanie, by nastepnie ponownie udac sie na poszukiwanie pracowni artystow.
I znalazlam trzy. W piwnicy malowniczej bialej willi w okolicach Drezdenskiego Uniwersytetu Technicznego (calkiem niedaleko mojego akademika) zwariowana, spontaniczna asystenkta stomatologii prezentowala, czestujac gosci kawa, swoje pelne optymizmu prace. (Np. Ich im bunten Leben totalnie w moich kolorach!!!) Wiec inspiracja, zeby tez cos robic i tworzyc i wyrazac siebie w sztuce...
W czesci miasta zwanej Coschütz, gdzie spod mojej Hochschulstraße mozna dojechac trojeczka (lubie te tramwaje tutejsze, choc oczywiscie na poczatku brakowalo mi metra!), znajdowal sie moj nastepny cel. W atmosferze wiejskiego leniwego popoludnia odwiedzilam warsztat kolejnych artystow, zajmujacych sie takoz i malarstwem, a oprocz tego ceramika, rzezba w drewnie, produkowaniem kukielek etc. To nagle przejscie z miasta w sielankowy nastroj pelen slonca
i zapachu swiezego drewna - piekny moment! I ponowne inspiracje, pomysly, zachwyty....

W zupelnie innej czesci miasta odkrylam - oczywiscie zupelnie przypadkowo - ruiny kosciola Sw. Pawla, gdzie obecnie odbywaja sie sztuki teatralne....widziane po raz pierwsz oswietlone wieczornym sloncem, wiec w tym jakze przyjemnym momencie dnia, w moim ulubionym swietle.
Ostatnie atelier bylo jakos najmniej wyraziste, aczkolwiek rowniez przyjemne: tym razem profesjonalistka zajmujaca sie - ponownie - abstrakcja. Upiekla wspanialy chleb, ktory z przygotowanym przez nia smalcem smakowal wybornie :) ... (wiec bardziej cos dla ciala tym razem).

Poniedzialek - nowe odkrycia i nowe niespodzianki. Znowu w okolicach Coschütz, czyli klimat sennej prowincji - ale nagle: zanurzylam sie w las, schodzac stromymi schodami prowadzacymi obok strumienia do wawozu, w ktorym - jak nieoczekiwanie! - natrafilam na budynki starego browaru, uzytkowane teraz m.in. jako pracownia malarska czy pomieszczenia klubu tanca.
75-letni elektryk zajmuje sie malarstwem hobbystycznie, od 10 lat. Calkiem profesjonalnie wlasciwie. Czyz zycie nie jest fascynujace, jesli mozna na starosc wciaz zajmowac sie tak piekna sprawa jak sztuka, wykorzystujac swoj czas wolny? (Popadam w banal?Tak po prostu myslalam w danym momencie, banalnie proste.)

W budynku starego dworca w poblizu dziala obecnie warsztat produkujacy witraze. Byl to rownie ciekawy punkt programu, wraz z znajdujaca sie na pietrze kolejna wystawa - wirtualna. W pustych pomieszczeniach ustawione zostaly okularki do slajdow - i dopiero spogladajac przez nie mozna bylo obejrzec nie-realna wystawe. Gra ze zludzeniem optycznym, postrzeganiem przestrzeni - fascynuje mnie. A tutaj kompletnie mnie zaskoczyli, jeszcze sie z czym takims nie spotkalam! (Mozna odniesc wrazenie, ze latwo mnie zaskoczyc..... :) co chwile jakis okrzyk zdziwienia).

Wieczor literacko-malarski z lampka wina i lodami haagen dazsa byl godnym akcentem konczacym weekend otwartch drzwi pracowni artystow. Wprawdzie siedzialam w lokalu przy ul.Bautzener Str. 41 (nie mylic z Batzener Landstr.) przemoczona i - jak wszedzie - samotnie (wsrod innych, wciaz jednak), ale rozkoszujac sie sila slowa i tworcza atmosfera unoszaca sie nad sztalugami i napoczetymi tubkami farb tudziez stojacymi wszedzie gotowymi plotnami.
(Przemoczona, bo po wjezdzie kolejka wagonowa (taka jak na Gubalowke!kto by pomyslal, ze w Dreznie jest cos takiego!) na wzgorze Loschwitz padlam ofiara kolejnej burzy).

Tyle co do mojego niepowtarzalnego weekendu. Przepraszam, ze tak obszernie, ale wrazenia te byly tak silne...mam nadzieje, ze choc odrobine zdolalam Wam przekazac, wlasciwie nad tym tak caly czas ubolewalam - ze nie moge z Wami dzielic tych przezyc w doswiadczeniu...wiec niech przanjmniej bedzie w slowie.

Dziekuje za komentarze! :)
Milo z Waszej strony :)

A teraz moglabym troche popracowac, moze...
Ale jeszcze tylko slowko o wieczorze ukrainskim, zanim mi umknie.
A impreza ukrainska odbyla sie w czwartek wieczor i zasluguje na uwage z dwoch wzgledow: po pierwsze w ramach programu zapoznawania ludzi z Drezna wkomponowalam sie w towarzystwo erasmusowo-doktoranckie z TU i HTW (czujac sie, jak to bywa na erasmusowych imprezach, lekko i wspaniale, a przy okazji, jakbym znala tych ludzi od wiekow). Po drugie, na poczatku pomagalam nieco w kuchni, przygotowywac wareniki (ktore sa po prostu pierogami wypelnionymi ziemniakami), pirogi (ktore wcale nie sa zwyklymi pierogami, tylko takimi wielkimi, smazonymi z kapusciana mieszanka w srodku) i golubce (nasze golabki) - czyli tak sie miedzykulturowo edukowalam, a na koniec popijalam Feldschlösschen, i niestety, znowu Becksa (ech, te frankfurckie imprezy z Becksem w reku, mam do czego tesknic!).

Ciekawa jestem, co wydarzy sie w tym tygodniu...

A co u Was...moze wezmiecie ze mnie przyklad - bardzo fajnie sie pisze bloga, musze przyznac!
Do nastepnego zatem!

No hay comentarios:

Publicar un comentario